Tradycja pijania herbaty, przyrządzanej z pomocą samowara, sięga XVIII wieku. To niezwykle praktyczne urządzenie pojawiło się najpierw w Rosji, a w drugiej połowie XIX wieku – kiedy weszło do powszechnej produkcji – również w Polsce. W naszym kraju szybko doceniono rosyjski obyczaj pijania herbaty – w gronie rodziny i znajomych, przy długich rozmowach.
Herbatą z samowara cieszono się szczególnie podczas długich jesiennych oraz zimowych wieczorów. Rytuał serwowania aromatycznego naparu nie tylko łączył rodziny i przyjaciół, zbierając ich przy wspólnym stole, ale także stanowił swoistego rodzaju rozrywkę: w XIX wieku popołudnia czy wieczory przy herbacie podawanej na sposób rosyjski urozmaicały życie towarzyskie. O tym, jak pożądanym elementem był w tamtych czasach samowar, przeczytać możemy m.in. w pełnym humoru opowiadaniu „Samowar”, którego autorem jest Ignacy Chodźko (Obrazy litewskie. 5 seryj, Wilno 1840-1850). Poniżej prezentujemy fragmenty tego opowiadania i zapraszamy do lektury.
Samowar
„- Ach! Samowary, papuniu, samowar i czaju; wszak to wszędzie piją herbatę z rana i wieczorem nawet, a my tylko jedni lipowym kwiatem i dziewanną dusić się musiemy; papa dalibóg musisz kupić samowar; czy Pan Bóg papie nie dał, cała Bogu, teraz i majątku? Czy nie ma za co?
- Ej! Co tam bredzisz - ofuknął się jegomość - idź precz z tym swoim samowarem; ot napijemy się z poczciwym Muchinem żytniej herbaty, to lepiej będzie […].
- Trzeba, mamo, kupić samowar i herbaty, mieć czym przyjąć i potraktować gości! Czy mama nie potrafi jak i drugie gospodynie zasiąść pięknie za stolikiem, nalewać herbatę i prowadzić rozmowę? Czy mama nie widziała ludzi i świata?...
- Da to prawda, czy mało gdzie ja była i czy mało co widziała!!!
Salomea tym sposobem wzruszywszy w sercu mamy i miłość rodzicielską, i miłość własną, była pewną swojego.
- Niechajże mama idzie - dodała, całując jej rękę - i niech jegomość kupi samowar.
- Da kupi, pewnie kupi - rzekła mama i obie wyszły z alkierza. […]
- Czy znowu z samowarem? Na co tobie, duszko, on potrzebny? Ja piję z rana wódkę i ty czasami mnie pomagasz; no i kawę zgotujesz, kiedy jaki mości pan przywlecze się; córki niech piją mleko, niechaj sobie i dziewannę z miodem...
- Ot waszeć bałamucisz - przerwała imość - i po wszystkim; chcesz, gdyby ciebie ludzie znali, chcesz córki za mąż powydawać, a nie chcesz żyć jak ludzie !
- Papa wszak mówił onegdaj - odezwała się pokornie Salomea - że chce zostać sędzią granicznym.
- Ale, sędzią! A czy ten samowar zrobi mię sędzią? […]
Na koniec jegomość volens nolens uległ rozkazom żony, prośbom córki i radom Muchina, który odebrawszy podwójną wartość samowaru zaniósł go z poważną i pontyfikalną miną na stolik w kącie, jakby umyślnie na przyjęcie dostojnego a błyszczącego gościa przygotowany. Funt herbaty dopełnił reszty […].
Nie mogła się nacieszyć panna Salomea z nowego naczynia! Ustawiała go rozmaicie na stoliku, przypatrywała mu się z siostrami i braciszkiem Mateuszkiem, i z daleka, i z bliska; rozbierała go na części, egzenterowała wewnątrz, ale zawsze w duchu przyznać musiała, że ani sama, ani nikt w domu nie wiedział, jak postąpić, aby przygotować herbatę na samowarze.
Nagle myśl ją wielka objęła: "Jutro imieniny papy!!! Jutro..." - i znowu skoczyła pędem, i znowu pociągnęła mamę za suknię do alkierza.
- Wiesz co, mamo?
- Nu dak co?
- Jutro imieniny jegomościa, Trzech Króli: Kasper, Melchior i Baltazar!
- Aha! Nu dak co?
- Zrobim, mamo, siurpryzę!
- Co to jest: siurpryzę? Czy to pieczono, czy gotowano? Może wiele trzeba jajek i masła? A tu nie ma; a może jeszcze czego i z kramów?
- Ale nie, mamo! Nie!
- Waszeć, Salomciu, niepotrzebnie u pani sędzinej nauczyłaś się pańskich fumów! My szlachta, na co nam to potrzebno! Tak daj pokój tym syr... sur... jak tam gadasz!
- Ale, mamo, to nie potrawa, to co innego!
- Nu dak cóż?
- To znaczy, że mimo wiedzy jegomościnej zaprosiemy na jutro gości, wydamy herbatę z samowaru i obejdziemy imieniny papy; siurpryza znaczy to, że jegomość tego się nie spodziewa i wiedzieć o tym nie powinien.
- Nu dak co? Dak trzeba powiedzieć jegomościu?
Zniecierpliwiona córunia taką niewyrozumiałością mamy: "Ale co imości dzieje się?" - rzekła i zaczęła obszerniej i jak można najjaśniej tłumaczyć swoje plany, a że na końcu matka nie powtórzyła swojego "nu dak co?", więc milczenie wziąwszy za zgodę i wyrozumienie wyszła z alkierza panna Salomea i do dalszych zabrała się na jutrzejszą fetę przysposobień. […]
Nakryto pięknie stolik, a zebrani liczni goście obsiedli go dokoła; imieninki Sularskiego wybornie obchodzono. Pani sędzina, primadonna tej fety, z trzema córeczkami, rówiennicami w wieku trzech panien Sularskich, w wybornym była humorze! Pan asesor, zalecający się na przemian to do starszej panny sędzianki, to do starszej panny bywszej ekonomówny, znajomej nam panny Salomei, w wybornym był humorze. Jego sekretarz, człek tłustych policzków i bogatego wąsa, poglądający z rozkoszą na sporą karafkę czerwonej cieczy w rezerwie na kominku stojącą, wróżąc jej smakowity wkrótce użytek, w wybornym był humorze. Pan komornik byłej tu eksdywizji, przybyły po resztę od kupca doliczanych solariów i odebrawszy je od pana Sularskiego z sowitością, w wybornym był humorze. Sam jegomość dobrodziej, gospodarz i solenizant, w nową czarną, suto taśmami oszemerowaną był odziany węgierkę; szeroka, jedwabna, zielona na szyi chustka w długich końcach spadała mu niedbale na piersi i łączyła się z łańcuszkiem od zegarka za nadrę wepchniętym, a tym sposobem grubopłaska figura jegomościa na dwie szerokie połowy bławatno-złocistą wzdłuż się przedzielała pręgą. Grzeczni goście w niedostatku koniecznego dlań tytułu nazywali go bez różnicy to skarbnikiem, to rotmistrzem, ustrojony więc i utytułowany pan Sularski w wybornym był humorze.
Jejmość na koniec, poglądając z rozkoszą na swoje trzy pociechy, rzeczywiście piękniejsze od trzech panien sędzianek, podchodziła do jegomościa i szepcząc mu na ucho tę sprawiedliwą swej radości przyczynę gładziła go pod brodę i ze szczególniejszym przymileniem pytała pomrukiwającego mężula:
- Nu dak cóż, duszko? Nu dak co?
A to oznaczało wyraźnie, że w wybornym była humorze! A tak cała zebrana czereda w najpiękniejszym usposobieniu około stolika, jakem to powiedział, osiadła. Tymczasem Józef dotrzymując wczorajszej obietnicy za daniem mu hasła przystawił się naprzeciwek i już od pół godziny z młotkiem pracował około samowara, dowodząc pannie Salomei, że zepsuty samowar kupiono, że go klinować i naprawiać musi. Samowar był wyśmienity i cały; na co zaś ten ladaco godził, skutek to potem okazał! Lecz nie uprzedzajmy w opowiadaniu kolei ważnych dnia tego wypadków!!!
Dwoma przeciwnymi sobie elementami, wodą i ogniem, napełniony samowar wzniósł oburącz Józef i powolny prośbie panny Salomei, zadarłszy jak najwyżej swój nos w górę, raczył wnieść do pokoju i postawić wśród gości na stoliku to nieszczęściem brzemienne naczynie. Natychmiast Salunia z niewymownym wdziękiem piękną swą rączką na wierzchołek kurzącego się komina c z a j n i k wzniosła. O dziewico! Dlaczegóż tyle wiesz o sile pary, ile przed stu lat najwięksi filozofowie wiedzieli! Dlaczegóż nie wiesz, że ona dziś pędzi okręta przez morza, pędzi wódkę w browarach! Że hamowana rozrywa! - ale dziewica siedzi najspokojniej przy panu asesorze i nim w czajniku herbata naciągnie, słucha z miłym uśmiechem jego duserów.
Kipi war, syczy, niecierpliwie mocując przybitym wiekiem. "Czas nalewać herbatę", odezwała się pani sędzina. Panna Salomea powstaje i chce ująć czajnik; pan sekretarz ujmuje za butelkę czerwonej cieczy... a wtem... zrywa się wieko samowara i ulatując do góry wywraca imbryk, który spada na głowę kochanego pieszczotki Mateuszka i gorącą go po twarzy i uszach oblewa herbatą; wierzch spadając trafia na łysinę papuni, który jęczącym "oj! oj! oj!" zawtórował wrzaskom dziecięcia. Tymczasem nagle uwolniony war, prysknąwszy gwałtownie na oczy, twarze, nosy i gorse osiadłej około i zamoderowanej męskiego, żeńskiego i nijakiego rodzaju gawiedzi, jak lawa z krateru gorącymi potokami się rozlał. Na dobitkę w powszechnym zamieszaniu i wrzasku ktoś trącił nieostrożnie modny, na jednej nóżce, stolik - wywraca się samowar i raptem półwiadrem waru podlewa obróconych tyłem do stolika panią sędzinę i pana komornika a panu asesorowi, ocierającemu właśnie trzewiczki na sparzonej nóżce panny Salomei, w gęstą czuprynę gorącego z żarem zasypuje popiołu. Tu zgiełk i krzyki przeszły wyobrażenie. Wszyscy jednym popędem skoczyli do bokówki uciekając od piekielnego, ogniem i warem buchającego, smoka. Lecz asesor z kurzącą się czupryną wyleciał do sieni i krzyknął: ,,Palim się!" Na to słowo przerażeni w bokówce rzucają się gwałtem do okna; w mgnieniu oka wyparte z uszaków i podbite - otworzyło wolny przestwór, przez który cisnąc się jedno przez drugiego cała kompania na koniec w wysokiej hurbie śniegu tuż pod ścianą osiadła!!! Niech mi daruje przezacne towarzystwo w śniegu uwięzłe, gdy powiem, że nie jęczało, nie krzyczało, lecz na kształt ruj wilków około Gromnic zebranych różnymi głosami wyło. A co najgorsza, że jak prawie zawsze i wszędzie w złej doli, niezgoda wszczyna się między nieszczęśliwymi, tak i tu pani sędzina poczęła łajać panią Sularską, po razy kilka ją przeklętą ekonomową nazywając. Można było darować tak boleśnie podlanej sędzinej i pani Sularska skłonną być się okazała do puszczenia płazem obelgi, bo tylko zawołała:
- Nu dak co, że ekonomowa? Nu dak co?
Ale panna Salomea, obok matki w hurbie siedząca, wcale niegrzecznym sposobem pomściła się za mamę, wykrzykując:
- Ach! Waćpani sędzina! Osobliwość! Sędzina! Osobliwość!
I byłoby dalej zaszło, lecz wybiegła czeladź, a na jej czele z zalanym pożarem na głowie asesor i sekretarz jego z butelką czerwonej cieczy w ręku, którą arcyprzytomnie z powszechnego uratował zniszczenia. Wydobyto niektórych, niektórzy sami wybrnęli i powracano do pokoju. Nikt nie był bez szwanku, każdy oparzony lub opalony złorzeczył i przeklinał. Imościanki piszcząc i płacząc z bólu pytały się wszelako jedna drugiej, czy zblakują oblane sukienki?
Proszę tu ufać losowi! Przed chwilą wszystko było wesoło!!!
Sam jegomość złapał czającego się za piekarnią Józefa i całą winę nań zwalając chciał pójść z nim w tuzy. Retyrujący się Józef oskarżył pannę Salomeę.
- Jam panienkę nauczył, jak postępować z samowarem, cóż ja winienem?
Usprawiedliwiony Józef uciekł, a jegomość, wpadłszy z zakrwawioną łysiną do sieni, jednym zamachem dwa smagłe policzki wyciął po pięknej buzi Salomei; ledwo drugiego dokończył, gdy bolesny w plecy kułak dał mu uczuć, że córka ma mścicielkę w mamuni, chciał więc i żonę aplaudować zapamiętały Sularski, lecz pan komornik stanął w obronie.
Owóż na przekór wszystkim prawie powieściom kończącym się pospolicie weselem, mojakończy się n i e w e s e l e m - bo katastrofa taka zniweczyła wszelkie nadzieje panny Salomei z oświadczeń pana asesora powzięte, a które świetnym obchodem imienin papy i wyniesieniem się nad dotychczasową ekonomską sferę ugruntować chciała. Chociaż bowiem po najrychlejszym odjeździe rozgniewanej sędzinej i dalszej kompanii pan asesor z sekretarzem i komornikiem, powodem uratowanej czerwonej cieczy, zostali i ona z udobruchanym gospodarzem do ostatniej wysuszyli kropli, wszelako uległa tak sowitej kontuzji panna Salomea nie pokazała się więcej.
- Nu dak co? Że ojciec ciebie szturchnął!! Nu dak cóż? Dlatego to nic! Ot tylko wstań i
wyjdź zaraz - mówiła do niej matka w alkierzu.
Na tę rozsądną radę Salomea odwróciła się tylko do ściany i mocniej stękać poczęła, a tymczasem i pan asesor wyjechał zabrawszy z sobą samowar, który mu pan Sularski, jako przyczynę wszystkich kłopotów, z ukontentowaniem darował.”
Herbata z samowara
- Szczegóły
- Kategoria: Kuchnia literacka