Pierwsze zdanie, które wypowiedziała po francusku to „Bonjour, je m’appelle Madame Atkinson, je suis desolée pour le poulets”, gdy jej pies zagryzł kury sąsiadki. Pierwsze wino, które wyprodukowała, zamieniło się w ocet. Początki, wiadomo, bywają trudne. W 1990 roku Brytyjka, Patricia Atkinson i jej mąż sprzedali wszystko i opuścili Anglię.

Chcieli spełnić marzenie Jamesa o zamieszkaniu w malowniczej francuskiej wiosce. Niedaleko Bergerac znaleźli starą farmę, do której przylegała kilkuhektarowa winnica i postanowili zacząć nowe życie. Marzenie o sielance prysło bardzo szybko. Kłopoty z urzędnikami, językiem, uprawą winorośli, w której byli absolutnymi debiutantami, kaprysami pogody, finansowe tarapaty i choroba męża mogły zniechęcić. Ale Patricia nie poddała się. Oto opowieść o ludzkiej życzliwości, potędze marzenia, osobistej zmianie i sukcesie, który przychodzi po ciężkiej pracy.

„Prawdziwy brylant – historia napisana z prawdziwym wdziękiem i pasją życia, pełna fascynacji ziemią i wszystkim, co na niej żyje” – Joanne Harris

„Pięknie napisana, heroiczna opowieść pachnąca winogronami. Głęboko ludzka – i zabawna” – Jilly Cooper

„Uderzająco piękna opowieść o la vrai vie rustique francaise (…). Najlepsza od czasu „Roku w Prowansji” Petera Mayle’a” – Guardian

Patricia Atkinson
W dojrzewającym słońcu. O kobiecie, która stworzyła winnicę
tłum. Hanna Pasierska
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011

Patricia Atkinson odniosła sukces. Francuzi pokochali jej wina, a prestiżowe nagrody, którymi je uhonorowano, przyniosły jej sławę jednej z wiodących producentek tego trunku w regionie. A jednak… Każdy sukces kosztuje, cieniem tego była samotność, rozstanie z mężem, śmierć przyjaciela. Ukojenie Patricia znalazła w pięknie przyrody, hojności ziemi, życzliwości sąsiadów.

Ta książka jest pochwałą prostych uroków wiejskiego życia – dobrego wina, przyjaźni, życia ściśle zespolonego z mądrym rytmem natury. Jeśli możesz wziąć udział w polowaniu, iść na ryby albo poszukać trufli, by zjeść ją na śniadanie, czego jeszcze potrzebujesz do szczęścia?

Patricia Atkinson
Sezon na winobranie
tłum. Hanna Pasierska
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2011

Patricia Atkinson – niegdyś pracownica banku, obecnie właścicielka winnicy w dolinie Bergerac na południu Francji oraz autorka bestsellerowej autobiografii „W dojrzewającym słońcu”  i jej kontynuacji – „Sezon na winobranie”. Jest kobietą sukcesu: Anglicy kręcą o niej filmy dokumentalne, sprzedaje wina w Anglii, Szwajcarii i Japonii i wynajmuje domy na wakacje. Strona internetowa autorki: http://www.closdyvigne.com/


Fragment książki Patricii Atkinson „W dojrzewającym słońcu. O kobiecie, która stworzyła winnicę.” Przeł. Hanna Pasierska. Wydawnictwo Literackie 2011:

„Z dnia na dzień Gageac zmienia się nie do poznania. Znika spokojne, senne miasteczko. Zresztą trudno je nawet nazwać miasteczkiem, biorąc pod uwagę, że miejscowość, której centrum stanowi nasz dom, składa się z zamku, kościoła i nie więcej niż sześciu budynków mieszkalnych. Ulatuje nastrój wiecznych słonecznych wakacji. Znika wrażenie, że prócz nas nikt tu właściwie nie mieszka.
Przejeżdżają z warkotem traktory, ciągnąc puste przyczepy, podskakujące z grzechotem na wyboistej drodze. W chmurze pyłu za nimi podążają samochody osobowe z kierowcami myślącymi już o czekającej ich pracy. Monsieur de La Verrie, pędząc z wielką szybkością na ciągniku, unosi rękę do kapelusza. Jego pracownik Victor na drugim traktorze holuje wielką beżową maszynę. Dalej żona Victora, Guillarmine, na rowerze to dama, której ogród i sadzonki zniszczyli Sam z Luke’em. Jeszcze jeden ciągnik, tym razem z otwartą drewnianą przyczepą i czymś wyglądającym jak połowa olbrzymiej drewnianej beczki. Prowadzi go człowiek, którego nigdy wcześniej nie widziałam starszawy krzepki mężczyzna o błyszczących oczach ubrany -w jasnoniebieskie spodnie i kurtkę oraz granatowy beret. Na miłość boską, przecież jest dopiero siódma trzydzieści! Pozdrawia mnie gestem, z oczyma stanowczo utkwionymi w drogę przed sobą.
— Skąd oni wszyscy się wzięli? — dziwi się Chantal.
W Gageac zapanował nastrój energicznej krzątaniny, skupienia i determinacji. Pośpiesznie łykamy kawę, łapiemy najpotrzebniejsze naszym zdaniem rzeczy (biustonosz bikini dla koleżanki Chantal, odtwarzacz kasetowy dla Andrew i croissant lub dwa dla mnie), ładujemy się do citröena dyane i pokonujemy trzy kilometry dzielące nas od gospodarstwa Richarda.
Kręci się tam około tuzina osób. Na ziemi leży dwadzieścia brązowych plastikowych wiader i drewniana skrzynka ze stosem sekatorów do cięcia gron, obok stoi zaparkowany traktor z obowiązkową przyczepą. Siedzi na nim Boujema.
— Bonjour!
Śmieje się uszczęśliwiony, że zaczynamy pendange.
— On y va! Zaczynamy? — rzuca do Richarda.
Czujemy się onieśmieleni i trochę zawstydzeni swoją obecnością w tym miejscu — grupka cudzoziemców ubranych jak na plażę. W niczym nie przypominamy stojących naprzeciw vendangeurs: bleus de travail, ubrania robocze, kapelusze, żadnych magnetofonów, bikini ani croissantów w zasięgu wzroku. Wymieniają z nami uściski dłoni i ruszają do winnicy. Podążamy za nimi, rozglądając się gorączkowo za Richardem i wskazówkami. Zjawia się ponownie, cały w uśmiechach, niewątpliwie zachwycony rozpoczęciem vendange — oraz tym, że w naszych osobach ma do dyspozycji dodatkowych sześciu robotników. Zbieramy białe winogrona.
— Pracujecie w parach, po jednej osobie z każdej strony rzędu. Nie odchodźcie, póki nie zetniecie wszystkich kiści, nie zmieniajcie rzędów, a jeśli skończycie szybciej od partnera, przejdźcie na jego stronę i posuwajcie się ku niemu od końca.
Ale jak mamy je ścinać?
— Przepatrujcie krzewy, szukając kiści, potem przetnijcie ogonek, starając się, by wszystkie winogrona trafiły do kosza. Postawcie kosz pod krzakiem na wypadek, gdybyście upuścili grono. Nie chcemy stracić ani jednego owocu! Do dzieła.
Wpatrujemy się w gęstwę liści na krzewach i znajdujemy kiście. Zapomniałam podstawić koszyki moje pierwsze grono ląduje na ziemi, jagody toczą się we wszystkie strony. Zbieram je gorączkowo, licząc, że nikt nie zauważy.
— Nie wrzucajcie sekatorów do koszy! — krzyczy Boujema.
Dlaczego? zastanawiam się, pośpiesznie go stamtąd wyjmując — zbierając rozsypaną zupełnie kiść, upuściłam go do pojemnika.
— Nigdy go tam nie wkładajcie, ani na chwilę, bo albo wam zginie wśród gron, albo Boujema zabierze pełny kosz i opróżni go na przyczepę, gdy będziecie zajęci czymś innym, a wtedy sekator uszkodzi prasę! — wyjaśnia Richard.
Przerażona, że dopuściłam się tak bezmyślnego czynu — lecz nie umiejąc sobie wyobrazić, czym niby mogłabym być zajęta, gdy Boujema podkradnie się chyłkiem, by świsnąć mój koszyk — mocno chwytam sekator. Na miłość boską, mam jedynie ściąć i wrzucić do kosza kiść winogron! Ustawiam pojemnik pod krzakiem i zaczynam od nowa. Wytężając wzrok, szukam wśród liści. Winogrona zniknęły.
Mój partner (Richard rozsądnie rozdzielił nowicjuszy i każdemu z nas dał do pary zbieracza z prawdziwego zdarzenia) dawno ogołocił krzak z owoców Podczas gdy zbierałam z ziemi jagody, oberwał liście z następnych dwudziestu krzewów zarówno po swojej, jak i po mojej stronie. Pędzę za nim, postanawiając zabrać się poważnie do pracy.
Panuje wesoły nastrój, doświadczeni zbieracze gawędzą, śmieją się i nawołują. Opowiadają historie i dowcipy, śpiewają. Co chwila ktoś krzyczy „panier!"; wtedy zjawia się Boujema z papierosem w ustach i opróżnia kosz na przyczepę. Szybko do mnie dociera, że mój panier rzeczywiście może zniknąć, gdy wpadnę w amok ścinania, że tak powiem. Kosz znika w ułamku sekundy i pojawia się, pusty i gotowy do napełnienia, dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Boujema nie tylko bez wysiłku pilnuje wszystkich dwudziestu pojemników, lecz także przechadza się rzędami za zbierającymi, wynajdując przeoczone kiście.
Wpadamy w rytm.
— To pani pierwszy raz? — pyta mój towarzysz.
— Oui — przytakuję zawstydzona, że nie jestem w stanie prowadzić rozmowy jak pozostali.
Okresy paplaniny i śmiechu przerywają niekiedy chwile ciszy — coś na kształt zbiorowej medytacji — a potem znowu słychać pogawędki, śmiech, piosenkę, do której przyłącza się większość zbieraczy, żart, z którego śmieją się wszyscy.
Na chwilę tracę koncentrację i omal nie obcinam sobie palca — a przynajmniej tak to wygląda. Piszczę przerażona, widząc najpierw białą skórę (czyżbym dojrzała kość?), a potem krew. Głębokie, krwawiące rozcięcie piecze i boli.
— Ach, proszę się nie martwić, Madame, słodki sok z winogron chroni palec, rana szybko się zagoi — pociesza mój partner obojętnie, lecz życzliwie.
— Oh là là — śmieje się jedna z kobiet — teraz jest pani prawdziwą zbieraczką!
— Co tam sok, René! Lepszy buziak: to dopiero pomaga! — rzuca inna, wywołując huragan śmiechu.
Jest gorąco i żałuję, że nie zabrałam kapelusza. Croissanty dawno się zeschły. Nie mam ani chwili wolnego czasu na jedzenie, bo muszę nadążać za towarzyszem, zresztą nikt inny nie zatrzymuje się na przekąskę. Należało też włożyć T-shirt zasłaniający większą część pleców, przede wszystkim kark. Dobrze chociaż, że palec przestał krwawić. Dłonie mam lepkie od soku, sekator zacina się, tylna strona nóg piecze.
Rozglądam się za członkami naszej grupki w nadziei, że lepiej ode mnie zabezpieczyli się przed spiekotą. Widzę i podzielam ich cierpienia. Chantal, jak się zdaje, zbiera samotnie — po bliższym przyjrzeniu się widzę, że wciąż jest w pierwszym rzędzie. Jej partner skończył pracę po swojej stronie i spokojnie wraca w jej kierunku. Dziewczyna wygląda na bardzo spaloną słońcem, bardzo zmęczoną i bardzo nieszczęśliwą. Jej przyjaciele są w podobnym stanie. Andrew uparcie prze naprzód — przynajmniej ma na głowie czapkę — za to zdjął T-shirt. Widzę, że jego plecy przybrały mocniejszy różowy odcień prawdę mówiąc, bardzo intensywny. Inna znajoma Chantal — piękna Irlandka o bladej cerze — nie jest już blada.
Litościwie nadchodzi południe i następuje przegrupowanie.”

Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za udostepnienie materiałów.

Oskar Wilde mawiał, że tajemnica życia leży w poszukiwaniu piękna. Podążając za jego tokiem myślenia, z przyjemnością oddajemy kawałek internetowej przestrzeni temu, co pełne urody, wykwintne i wyśmienite.

Odczuwając zmęczenie pospiesznym życiem w stylu fast, w którym nie ma miejsca na smakowanie rzeczywistości, proponujemy wszystko, co slow. Sprzeciwiając się powszechnej profanacji smaków, gustów i obyczajów, propagujemy kulturę stołu, bogactwo aromatów, piękne rzeczy oraz miejsca z niepowtarzalnym klimatem. Odrzucając wszystko, co pozbawione wartości, charakteru, stylu i klasy, stawiamy na oryginalność, elegancję, umiar i dobre obyczaje.

Zapraszam do delektowania się pięknem i niespiesznością!

Elżbieta Joanna Żurek
elzbieta@koneserzy.pl

Pliki ciasteczek wykorzystywane są przez wortal Koneserzy.pl w celach statystycznych oraz w celu zapewnienia poprawnego funkcjonowania strony internetowej. W dowolnym momencie, korzystając z ustawień przeglądarki, dostosować możesz poziom wykorzystania plików cookies przez przeglądarkę.