Francesca, samotna matka dorosłych już dzieci, postanawia podjąć pracę niani i gosposi. Nie chce żyć samotnie, a swoją pasją – gotowaniem – pragnie się z kimś podzielić. Jej pracodawczyni, Loretta, początkowo nie jest zachwycona surową, starszą panią. Powoli jednak, przysmaki gotowane przez Franceskę podbijają serca wszystkich członków jej rodziny.
Autorem „Kuchni Franceski” jest debiutujący na polskim rynku Petere Pezzelli, który tak sugestywnie opisał smaki i zapachy włoskiego regionu Abruzzo skąd wywodziła się jego rodzina, że rozkochał Amerykanów w słonecznej Italii. Teraz uwodzi także Polaków. Zapraszamy do lektury fragmentów książki.
Peter Pezzelli
Kuchnia Franceski
Przełożyła Elżbieta Zychowicz
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2010
Peter Pezzelli. „Kuchnia Franceski”- fragment 1
Ale posiłek z mrożonki?!
- Dzień dobry, pani Campanile - zaczęła Loretta, gdy Francesca podniosła słuchawkę w kuchni. - Mam nadzieję, że dzieci zachowują się dziś grzecznie.
- Oczywiście - odrzekła Francesca. - Są idealne.
- To dobrze - ucieszyła się Loretta - bo chciałam zapytać, czy mogłaby pani zostać dzisiaj trochę dłużej. Mam bardzo dużo pracy i zanosi się na to, że wyjdę z kancelarii później niż zwykle. Czy to jest dla pani duży kłopot?
Loretta uprzedziła Francescę już w poniedziałek, że prawdopodobnie będzie pracowała w tym tygodniu po godzinach przynajmniej przez jeden wieczór. Mimo że uspokoiła ją wtedy, że bez problemu zostanie dłużej, wyczuła zdenerwowanie w głosie młodej matki, która obawiała się odmowy.
- Ależ mogę - zapewniła ją Francesca. - Jasne, że mogę. Proszę się nie martwić. Zostanę z dziećmi, dopóki nie wróci pani do domu.
- Dziękuję bardzo - powiedziała Loretta. - To dla mnie naprawdę wielka ulga.
- Och, nie ma o czym mówić, pani Simmons. Jest tylko jedna sprawa - dodała Francesca, ponieważ właśnie przyszła jej do głowy elektryzująca myśl. - Co z kolacją dla dzieci?
- Szczerze mówiąc - rzekła potulnie Loretta - miałam właśnie zapytać, czy byłby to duży problem... to znaczy, gdyby nie sprawiło to pani wielkiego kłopotu, czy miałaby pani coś przeciwko temu, by zrobić im kolację?
Francesce ledwie udało się opanować radosne podniecenie. Gdyby nie podeszły wiek, fiknęłaby z radości koziołka.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu - zgodziła się chętnie. Już rozważała w myślach rozmaite możliwości. Bez wątpienia w szafkach i lodówce znajdzie się coś, z czego będzie mogła upichcić coś pysznego dla dwójki dzieci. - Z przyjemnością.
- Świetnie - ucieszyła się Loretta. - W zamrażalniku jest mnóstwo gotowych dań do wyboru. Dzieci mogą zjeść, na co będą miały ochotę.
Francesca myślała w pierwszej chwili, że się przesłyszała.
- Gotowych dań?
- Tak, wystarczy otworzyć zamrażalnik.
Wciąż nie bardzo rozumiejąc, co proponuje jej młoda kobieta, Francesca podeszła do lodówki i trzymając słuchawkę przy uchu, otworzyła drzwiczki zamrażalnika. Wyjęła jedno z oszronionych pudełek.
- Hamburger z ziemniakami i jarzynami - mruknęła pod nosem, próbując zebrać myśli, lecz kręciło jej się w głowie. - Mam to ugotować? - spytała wreszcie, blednąc na twarzy.
- Och, to nic trudnego - zapewniła ją Loretta - Wystarczy tylko włożyć do kuchenki mikrofalowej. Umie pani korzystać z mikrofalówki?
- Tak - odrzekła Francesca, starając się zachować spokój, mimo że czuła się, jakby ktoś wbił sztylet w jej serce.
- Pani też z pewnością będzie głodna, proszę więc częstować się wszystkim, na co będzie pani miała ochotę - pogodnie dodała Loretta. - Jest tam chyba makaron fettuccine Alfredo.
Francesca z trudem przełknęła ślinę. Młoda kobieta bez wątpienia nie miała zielonego pojęcia, jaką przykrość sprawiła jej tą niewinną w zamierzeniu propozycją.
- Dziękuję - odparła po chwili milczenia, kiedy to usiłowała odegnać z myśli obraz mrożonki - ale zjem kolację w domu.
Po skończonej rozmowie Francesca popatrzyła ze smutkiem na lodówkę. Rzuciła żałosne spojrzenie na rzadko używany piekarnik, zaśmiecone blaty, zlew pełen brudnych naczyń. Ale posiłek z mrożonki?!
Straciła zapał, gdyż nigdy, ale to nigdy, nie upadła tak nisko, jeśli chodzi o gotowanie. Wtedy jeszcze raz rozbrzmiały jej w uszach głosy Peg, Connie i Natalie, przypominające Francesce, że to nie jej kuchnia, nie jej dom i nie jej dzieci. Jest w pracy i ma wykonywać wszystkie polecenia ich matki. Toteż z krwawiącym sercem zawołała Willa i Penny, żeby wybrali sobie dania na kolację.
O ile przygotowanie posiłku z gotowej mrożonki było dla Franceski irytujące, to przyglądanie się dzieciom, które jadły, siedząc na kanapie w salonie zamiast przy stole, gdzie zrobiła dla nich miejsce, było już czystą torturą. Miała wrażenie, że została ukarana za zbrodnię, której absolutnie nie pamięta. A może był to rodzaj pokuty, do której została zmuszona, by wybić jej z głowy nadmierną dumę i upór.
- Wybacz im, Panie Boże - wyszeptała cichutko. - Albowiem nie wiedzą, co czynią.
Peter Pezzelli. „Kuchnia Franceski”- fragment 2
Prosty sos i… początek czegoś naprawdę dobrego
Loretta znowu skuliła się na krześle.
- Czy są jeszcze gdzieś na świecie przyzwoici mężczyźni dla kogoś takiego jak ja? - spytała żałośnie.
- Och, bez wątpienia są... gdzieś - zapewniła ją Francesca. - Każdy ma kogoś sobie przeznaczonego.
- Ale gdzie go szukać?
- Nie ma sensu szukać. Z mojego doświadczenia wynika, że im bardziej się czegoś szuka, tym trudniej jest znaleźć. Myślę, że to się sprawdza zwłaszcza w przypadku miłości. Musisz po prostu odpuścić i pozwolić, żeby to miłość cię odnalazła. Bądź cierpliwa. Jesteś młodą, atrakcyjną kobietą. Pewnego dnia ten właściwy mężczyzna pojawi się w progu.
- A jak go wtedy skłonić, by został? - nie ustępowała Loretta. - To już dzisiaj nie jest takie łatwe.
- Nie wiem - odparła starsza pani. - Pamiętam tylko, co się robiło za czasów mojej młodości. Kiedy kobieta poznała atrakcyjnego mężczyznę, którego pragnęła przy sobie zatrzymać, przede wszystkim podawała mu coś smacznego do jedzenia. Wiele się przez te lata zmieniło, ale stare powiedzenie: Przez żołądek do serca sprawdza się i teraz. Brzmi głupio, ale naprawdę działa.
- Cudownie byłoby mieć mężczyznę, który by dla mnie gotował - rozmarzyła się Loretta, jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Cóż, byłoby rzeczywiście miło, ale to chyba marzenie ściętej głowy - zaśmiała się cicho Francesca.
- Pewnie masz rację - westchnęła Loretta. - Więc gotowanie zostaje dla mnie. Może kiedyś pokażesz mi, jak się to robi.
- Kiedy tylko zechcesz. Ale na razie powinnaś wrócić jak najprędzej do łóżka. Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę spaść z krzesła.
- Rzeczywiście - zgodziła się Loretta, kiwając ze znużeniem głową. - Chyba czas się położyć. - Wstała i sięgnęła po swoją miseczkę i łyżkę.
- Zostaw to - powstrzymała ją Francesca. - Połóż się, proszę.
Loretta wahała się przez chwilę, zaciskając wargi.
- Bardzo ci dziękuję za zupę - dodała lekko drżącym głosem i wstała od stołu. - Wiem, że sprawiam kłopot, ale naprawdę...
- Chodźmy - powiedziała Francesca, delikatnie ujmując ją pod rękę. - Potrzebujesz odpoczynku. Porozmawiamy później.
Odprowadziła Lorettę do schodów i patrzyła za nią, dopóki nie dotarła bezpiecznie do sypialni. Gdy upewniła się, że Loretta leży już w łóżku, wróciła do kuchni, by doglądać sosu. Nucąc pod nosem, podniosła pokrywkę garnka i zamieszała czerwoną bulgocącą ciecz. To prosty sos, pomyślała, nic specjalnego, lecz o ile szczęście dopisze, początek czegoś naprawdę dobrego.
Peter Pezzelli. „Kuchnia Franceski”- fragment 3
Od pierwszego wejrzenia
Istnieje coś cudownie niewytłumaczalnego. Coś, co pewnego dnia może się zdarzyć dwojgu ludziom, którym jest przeznaczone spotkać się po długiej bezcelowej wędrówce przez życie, w poszukiwaniu właściwie nie wiadomo czego. Dzięki zrządzeniu niebios nieoczekiwanie się odnajdują i zanim jeszcze się odezwą, mają wrażenie, że już się kiedyś spotkali i tak naprawdę znają się od dawna. Uświadamiają sobie głębokie wzajemne zrozumienie, które niesie ze sobą uczucie ulgi. Ich serca zdają się pytać: „Gdzie się dotąd podziewałeś? Czekałem na ciebie od tak dawna...”.
To właśnie zdarzyło się tamtego wieczoru, gdy zadźwięczał dzwonek u drzwi Loretty, a ona zostawiła Francescę i Penny w kuchni, a Willa w salonie przy ulubionej grze wideo, i śpiesznie przeszła przez hol. Śmiejąc się jeszcze z głupiego dowcipu, który przed momentem opowiedziała Penny, otworzyła drzwi. Spodziewała się zobaczyć kogoś sporo starszego od siebie - z jakiegoś powodu nie potrafiła sobie inaczej wyobrazić dzieci niani - jednak śmiech zamarł jej w gardle. Na werandzie stał młody mężczyzna, mniej więcej w jej wieku. Z dłońmi głęboko ukrytymi w kieszeniach szarej wystrzępionej bluzy od dresu, z kapturem naciągniętym na głowę, rozglądał się wokół, jakby nie był całkiem pewny, czy trafił we właściwe miejsce. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Loretta zaniemówiła. Zastygła w bezruchu, jak sparaliżowana, a mężczyzna, tak jak ona, stał równie niemy i skamieniały. Patrzyli na siebie w niezręcznym milczeniu przez chwilę, która wydała jej się wiecznością, lecz w rzeczywistości trwała mgnienie oka. Młody mężczyzna postąpił krok do przodu i odrzucił kaptur.
- Dobry wieczór, jestem Joey Campanile - powiedział w końcu niepewnym głosem. Odwrócił się i rzucił szybkie spojrzenie na samochód matki, zaparkowany przed domem. - Ja... ee... szukam mojej matki, Franceski... Czy dobrze trafiłem?
- Oczywiście - wyszeptała Loretta, ciesząc się, że odzyskała zdolność mówienia. - Proszę wejść.
W świetle padającym z holu zauważyła, że poza tym, iż jest młodszy, również jest wyższy, niż sobie wyobrażała. Miał smagłą twarz o surowych rysach i wprost zdumiewająco błękitne oczy. Wpatrując się w nie z zakłopotaniem, odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów, żałując, że nie zerknęła w lustro i nie doprowadziła się do porządku, zanim otworzyła drzwi.
- Loretta - przedstawiła się, wyciągając rękę.
- Miło cię poznać, Loretto - odrzekł Joey, delikatnie ujmując jej dłoń. Mimo że miał spierzchnięte i zimne ręce, nie nosił bowiem rękawiczek, Loretcie wydały się ciepłe i niechętnie cofnęła swoją dłoń.
- Wejdź dalej - powiedziała, zapraszając go gestem do środka. - Twoja mama czeka na ciebie w kuchni.
Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie fragmentów książki.